Przeżyłem ileś tam dołków,

Z k

(nie wiem nawet czyja)

Pomogła mi wyleźć

 

Byłem na kilku szczytach,

Zawsze kruchych jak bańka mydlana

A może kolejna droga na szczyty

Gdyby nie podchodzenie ( co rano )

Do lustra z tą samą monodramą

I zbiorowym spektaklem ulicy

 

A może omijać rafy tożsamości

I patrzeć w słońce

Odsłaniające pępki dziewczyn