INNE2019-09-10T18:55:23+02:00

Legenda boguszowska

 

     Miasto Boża Góra i okoliczne osady kwitły dobrobytem. W kopalniach gwarkowie wydobywali cenny kruszec – srebro. Rozwijało się kupiectwo i wszelkie rękodzieło. Mieszkańcy i ich miasto rosły w bogactwo. Aż w pięciu kopalniach wydobywano srebro a jeszcze jedną otwarto w 1529 roku w okolicach miejskiego rynku. Miasto rosło w mieszkańców. Były to czasy wielkiej świetności miasta, jego złoty okres.     Ze wzrostem dobrobytu twardniały serca jego mieszkańców. Jak do tej pory, wszelkie nieszczęścia omijały miasto, choć bogactwo rodziło coraz większą chciwość i pychę. Coraz częściej biedny był odprawiany z kwitkiem. Panoszyli się starsi bractwa gwarków i właściciele miasta, zmuszając do coraz dłuższej i cięższej pracy przy wydobyciu kruszcu srebra. Lichwa kupców doprowadzała wielu mieszkańców do wielkiej nędzy i ubóstwa.    Płynęły lata, jak woda w Czerwonym Strumieniu. Rosło bogactwo jednych i ubóstwo drugich. Zapomniano o przestrodze Ducha Gór, ponieważ o niej nie pamiętali najstarsi a nawet dziadowie ich dziadów.   Ale, złe licho nigdy nie zasypia. Dnia pewnego nieszczęścia miasto dotknęły.  Wybuchł wielki pożar, bowiem to Duch Gór, dla ukarania chciwości i twardych serc mieszkańców, wypuścił z czeluści Gór Kamiennych Czerwonego Kura. W ową to noc dzwony biły na trwogę, żałobnie jęczały i ostrzegały tych co mocno spali, po całodziennych hulankach i tych po ciężkiej pracy w kopalniach. Ogień roznoszony przez purpurowy ogon Czerwonego Kura, niczym burzliwa spieniona rzeka ogarniał domostwo po domostwie. Znikało, jak wiosenny śnieg, gromadzone bogactwo. Domy kupców i mieszkańców Bożej Góry zmieniały się w sterty zgliszcz. – Świętą Chorągiew wynieść, modły zanosić – wołano zewsząd w trwodze. A ogień wydął swe purpurowe policzki a jego języki zmiotły nawet Świętą Chorągiew i kopalnie. Długo, w tę straszną noc, Czerwony Kur zbierał swoje ogniste żniwo, jak bowiem zapisano w kronikach miasta, mieszkańcy Bożej Góry  zamieszkiwali w drewnianych domach, pokrytych gontami z drewna iglastego, którego w okolicy było w bród i ową to noc 29 września roku pańskiego 1724   ogień strawił 78 domostw i  wiele dokumentów miejskich.   A do tego, wcześniej przez miasto przewalały się liczne wojny, to śląskie, to trzydziestoletnia, podczas których żołdactwo ogałacało, licznymi rabunkami i kontrybucjami, już i tak podupadające w biedę miasto i jego mieszkańców. Pokłady srebra uciekły gdzieś w głąb ziemi, tak, że jego wydobywanie stało się nie tylko ciężkie ale i nieopłacalne. Z trudem walczono o utrzymanie nabytych, w czasach świetności, praw. Ubóstwo i głód zaczęły coraz częściej zaglądać w oczy mieszkańcom Bożej Góry i okolicznym osadom .  Wobec ogromu nieszczęść, smutek i troska nie schodziły z twarzy mieszkańców i rajców miasta, którzy przez całe dnie i noce radzili w magistracie. Zwrócono się o pomoc, w odbudowie miasta, do innych miast śląskich, które nie odmówiły pomocy a Świdnica przekazała aż 720 guldenów. Ale i to nie poprawiło bytu mieszkańcom. Zmieniali się właściciele tych ziem a jakoś poprawy dalej nie było widać.  – Co robić? Co robić? – zastanawiali się, podczas długotrwałych obrad, rajcowie i burgmajster. Zastanawiali się i  mieszkańcy, lecz odpowiedzi na te pytania nikt nie potrafił dać. Jeżdżono nawet do Cystersów w Krzeszowie. Ale i oni nie potrafi dać właściwych  porad. Lata płynęły a miasto coraz bardziej podupadało. Wielu mieszkańców, w poszukiwaniu lepszej doli, opuściło je na zawsze.    Martwił się też najstarszy  z braci gawarkowej  Avinalus o losy miasta, mieszkańców i pozostałych gwarków. Młodsi odeszli w poszukiwaniu lepszej doli. Wieczorami na długie godziny zamykał się w swojej izbie, w której częstym gościem była bieda. Ale troski nie ubywało. Przeglądał stare zapiski, które jakimś cudem ocalały w pożarze i te których nie wrzucili do kopalnianej studni szwedzcy żołdacy.    Gdy tak, którejś nocy, wciąż o tym rozmyślał i wertował stare kroniki, stanęła przed nim jakaś zgarbiona, potężna postać z włosem jak mleko zbielałym i bystrych oczach. Zdziwił się bardzo, bo nie słyszał kroków, lecz kiedy pomyślał, że to może być sen, starzec ów przemówił do niego.   – Wiem co cię trapi i martwi, znam troski twoje i mieszkańców miasta.   – Jakże to – zdziwił się gwarek Avinatus.   – To co cię gnębi, z twoich myśli czytam Avinalusie, chcesz ulżyć doli dobrym braciom gwarkom i mieszkańcom miasta? Słuchaj tedy. Jutro, o wschodzie słońca, przybądź pod Dzikowiec.   – Sen czy jawa – zapytywał siebie zdziwiony Avinalus. Nie zauważył nawet, kiedy owa tajemnicza postać znikła. Nie mógł już usnąć tej nocy.  Czekał, kiedy o wschodzie będzie pod górą Dzikowca i czy  faktycznie był ktoś u niego.- A może to już z głodu jakie omamy mam – zastanawiał się.   – Może to tylko sen był, może to tylko przywidzenia, które mnie męczą od tych trosk.. Lecz jeśli to nie sen ni mara to pójdę – zastanawiał się dalej.   Jak powiedział, tak i zrobił. Jeszcze słońce poranne nie wzeszło a już był u podnóża Dzikowca. A kiedy  wzeszło, poczuł, że czyjeś oczy za nim krok w krok postępują, gdy wtem… aż przetarł oczy ze zdumienia. Zauważył bowiem małą dziwną postać, ubraną a zielono-szmaragdowy kaftan, z dużą brodawką na czubku nosa, poskręcanymi w nieładzie czarnymi włosami, mocno już przerzedzonymi i dziwnie cienkimi i małymi nogami i rękoma. Zwracały uwagę wyłupiaste oczy, w których błyskały figlarne ogniki. Tę  postać, obecni i co ciekawsi mieszkańcy miasta mogą zobaczyć na wielkim obrazie wiszącym między piętrami Miejskiej Biblioteki Publicznej – Centrum Kultury w Boguszowie- Gorcach. Stoi ta dziwaczna postać, w zielono-szmaragdowym kaftaniku, przy pięknej dziewczynie Lenie, która to ponoć, jak głosi stara legenda, podarowała mieszkańcom ziarna lnu.

 

By |19 stycznia, 2021|Categories: INNE, Twórczość, Twórczość literacka|Możliwość komentowania Legenda boguszowska została wyłączona