W całym kraju, w dziesiątkach miast dużych i małych, od zeszłego czwartku trwają protesty, ba, nazwać je można strajkami, a mające niewątpliwy związek ze zmianą prawa a odnoszącego się do legalności aborcji w przypadku usunięcia ciąży w sytuacji źle rozwijającego się płodu.
Niewątpliwie iskrą, zapalnikiem do wybuchu już i tak nie najlepszych nastrojów społeczeństwa w wynikających z niemożności i bezradności radzenia sobie z pandemią koronawirusa, było orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego z dnia 22 października b. roku. Nota bene, dzień ten winien być uznany za dzień hańby narodowej. Orzeczenie owo uznające usunięcie ciąży w sytuacji nieprawidłowego rozwoju płodu a skutkującym ciężkim kalectwem, bądź śmiercią, również w odniesieniu do zagrożenia życia matki. Pominę już olbrzymią traumę rodziców, bowiem katabasom z episkopatu koło dupy ich cierpienie mają.
Nawoływanie uczestników protestów i strajków przez dostojników kościoła katolickiego, jak i przedstawicieli obozu rządząego do ich zaprzestania, jest niczym innym jak przejawem skrajnej obłudy i draństwa. Wbrew ich apeli, gróźb nawet (organizatorzy na osiem lat do pierdla), setki tysięcy, reżimowa telewizja mówi o kilku setkach uczestników, protestujących; kobiet młodzieży imężczyzn, w dziesiątkach miast Polski i za granicą pokazują, że ustanowione prawo, (osobnego rozważenia wymaga jego legalność wydanego przez TK orzeczenia), ukazują również, że wśród głoszonych haseł, podważa się, że obóz rządzący jest coraz mniej uprawniony do powoływania się na wykonywanie woli suwerena, o ile już nie skierował się w stronę narastającej dyktatury, ba, nawet groźniejszej od białoruskiej Łukaszenki.