Powoli, bardzo powoli zbliżała się godzina 21.30. W małym pokoiku, a właściwie celce klasztornej jezuickiego klasztoru, mieszkało sobie trzech facetów. Jeden z nich, siedząc w kalesonach na krawędzi łóżka, tonem najgłębszej melancholii zastanawiał się nad sensem życia. Po jakimś czasie drugi z facetów, człowiek dosyć niski wzrostem, o czerwonej twarzy i pięknie ułożonych włosach, tonem o najbardziej optymistycznym poglądzie na zbliżającą się chwilę snu, powiedział: wiesz, ty w tej pozycji wspaniale wyglądasz…- Tu urwał, jakby powiedział coś wielce niegodziwego. Na te słowa trzeci, bardzo melancholijny facet, i pewnie  z tej właśnie melancholii przejawiający zdolności poetyckie- poeci zazwyczaj są melancholikami, podniósł głowę, pełna zapewne metafor poetyckich, znad książki, leżąc w łóżku czekał zapewne na kopnięcie muzy poetyckiej. Siedzący, na krawędzi łóżka, nic nie powiedział, kiwnął jedynie głową i zabrał się do kontemplacji spoconych i dziurawych skarpetek. – Hmm, hmm – zamruczał i ruchem starego człowieka podniósł się z łóżka i krokiem powolnym acz majestatycznym zbliżył się do pieca, jakże w ten wieczór, wyjątkowo gorącego. Wzrok jego zaczął pilnie wypatrywać gwoździ i papiaków, niegdyś, w jakimś celu, wbitych. Twarz jego rozjaśniła się niczym niebo po burzy, gdy ujrzał, ledwo widoczną, główkę  gwoździa. Już zabrał się do wyciągania go, gdy facet o czerwonej twarz i zawadiackim uśmiechu ,raczył zwrócić uwagę, która była, akurat w tym przypadku, bardzo praktyczna. – Powieś skarpetki na grzymsie pieca, bo jak wyciągniesz tego gwoździa, to piec się rozleci. – Słusznie, bardzo słusznie, zupełnie słusznie- rzekł pierwszy facet i zabrał się do tej czynności, jakby do zrobienia dekoracji akademijnej. – Cha, cha, cha…jak pięknie wygląda- wyjąkał, krztusząc się śmiechem poeta – Szkoda, że reporterzy Nowin Rzeszowskich tego nie widzą, bo by ten wyczyn zamieścili w dziale ciekawostek. Po wykrzyknięciu tych historycznych słów, wybuchnął nie przerywanym śmiechem. Po czym jego twarz stała się siną od tegoż właśnie śmiechu a jego ciałem wstrząsały drgawki śmiechowe. Trzeci facet spojrzał na śmiejącego się, wzrokiem proszącym o litość i ponownie zagłębił się w arcyciekawą literaturę poetycką, rozważając przy tym nad palcem kąpiącego się. Stary, o zmęczonej twarzy facet,  stał na środku, dumając nad słowami drugiego faceta, który w tej właśnie chwili tarzał się na łóżku w atakach śmiechu. Po pewnym czasie, z jego ust spłynęłą cała kaskada  czkawki. Tylko poeta głębiej zanurzył się w upajającej i unoszącej go na wyżyny pozaziemskie medytacji strofy pieśni nabożnej. Po jakimś czasie facet o czerwonej twarzy i potem pod nosem, czkawka najwyraźniej ustąpiła, przestał śmiać się, ale to nie znaczyło, żeby całkowicie……….nie wybuch…..

 

Tu urywa się strona maszynopisu, tak jak  jego postrzępiona dolna  część. Przypadkiem,

a takowe zdarzają się, podczas sprzątania strychu, w  starym, bardzo starym kufrze, odnalazłem jeszcze jedną kartę maszynopisu, zapewne dalszą. Była już mocno pożółkła ale druk a raczej przebitka z kalki, jakże wyraźna – dawniej to bywały kalki! I cóż wyczytałem?

… Och, co za rozkosz! – Wykrzyknął drugi facet i pełną piersią zaczerpnął haust świeżego powietrza. – E! Nabawisz się kataru, który, jak wiesz, będzie się ciebie trzymał, zresztą i innych też, dwa tygodnie. Niestety, współczesna medycyna jest bezradna, jeśli chodzi o katar – powiedział tonem macierzyńskiej troski, po czym przybrał pozycję poety, który,  z pewnością, był już w ósmym niebie snu.

Po niedługim czasie Morfeusz wziął wszystkich, na dobre, w swoje objęcia. Swego pupilka – poetę pochwycił szybciej, o czym świadczyło donośne pochrapywanie i gwizd wypuszczanego powietrza. Natomiast facet o czerwonej twarzy i pocącym się nosie, długo ugniatał boki nim raczył zasnąć. Trzeci facet był wypadkową tych dwóch. Co dalej działo się? Ano, nic się nie działo. Spali sobie poczciwcy snem sprawiedliwych. Wskazówki zegara miarowo okrążały tarczę zegara na kościelnej wieży a dźwięk dzwonu świadczył o szybkim mijaniu godzin a tym samym, czasu smacznego snu. Faceci błąkali się gdzieś daleko. Jeden chodził po lasach, drugi wiódł polemiki z żabami, trzeci ostro dyskutował na temat zepsucia współczesnej młodzieży, o skuteczności punktów i możliwościach poprawy. Czasem, w wielkim zapale, raczył przemówić przez sen. Poeta bąkał liryczne wersy opiewające wyschnięte drzewa, zwiędłe kwiaty, zgniłe owoce etc… Słońce już wychyliło za wzgórz, zwanych wzniośle Parnasem, swą roześmianą twarz, a oni spali sobie niczym członkowie klubu sztywnych. Nie jest wiadomym, jak długo spaliby. Może dopiero obudziliby się na głos trąb anielskich zwołujący na sąd ostateczny, gdy terkotliwy głos, ale nie głos owych trąb, lecz dzwonka, raczył dać znać o sobie. Poeta otworzył oko, jedno oko dla rozeznania sytuacji, potem drugie, rozejrzał się, po czym nagle dał nura w miejsce rozkoszy i wszelkiej słodyczy jak i przyjemności, tak brutalnie przerwanej dzwonkiem. Widać jednakowoż, że ruszyło go sumienie, gdyż po krótkiej chwili, tych porannych przyjemności – ach, nie można wstawania zwać przyjemnością, wygramolił się z łóżka. Drugi facet, zapewne zawarł ugodę z dzwonkiem, gdyż w ogóle nie reagował na jego terkotliwy głos, a wręcz… i tu kończy się znaleziona w kufrze kartka. A szkoda, bo nic nie wiemy o  trzecim facecie.                                                                                       A co z facetami? Minęły lata. Porzucili życie zakonne u o.o.Jezuitów. Jeden z nich , jak wieść niesie, stał się uznanym poetą, ten o czerwonej twarzy i wiecznych kroplach potu pod nosem wszedł ponoć w związki małżeńskie, a trzeci siedzi i pisze ot właśnie te słowa.